30 stycznia 2009

Tera nie...



Zeszło nam dzisiaj na twarde dyski - Seagate wypuści dyski o pojemności 2TB (4 x 500 GB na talerz). Stąd tytuł - tera nie, ale się dowiadujcie.

W szybkim konkursie "jaki był twój pierwszy twardy dysk", który zresztą szybko przeniósł się do blipa, przynosząc podobne rezultaty, najbardziej oldskulowe były oczywiście MFM o pojemnościach rzędu 10 - 20 MB.

Przypomniałem sobie swoją Mazovię (dzisiaj się dowiedziałem że to był model 1016), w kolorze zasikanego beżu, z gumowato klejącą się klawiaturą (nie do użycia w warunkach mieszkania wygrzanego podczas wschodniej zimy), z monitorem 12" CGA/Hercules, 640 kB RAMu, dwoma flopami 5 1/4" i dyskiem zajmującym pół obudowy, zegarem 4,77 Mhz bez turbo, i wbudowanym w BIOSa Basic'iem. I jeszcze myszka, kupiona w salonie sklepu Wilczka (jak to się nazywało?) za jakieś chore pieniądze (100 tysięcy starych PLN? czyli jakieś 10 PLN teraz). Sama Mazovia kosztowała coś ze 2 mln, do tego jeszcze flaszka za klawiaturę i monitor :) a kupiłem ją oczywiście u producenta w Mera Błonie. Po monitor jeździliśmy gdzie indziej, po klawiaturę też. Było nie było, szczytowa polska myśl techniczna to był składak.

To był sprzęt.

Amstrad 1640, następny w kolejności, też był fajny. Ale Mazovia była  pierwsza.

24 stycznia 2009

bob, mcgyver, wałęsa i jezus

Byłem dzisiaj przez krótką choćby chwilę każdym z nich.

Rozgrzebałem szafę w przedpokoju, przeciągając pomiędzy szafą i ścianką kable przy użyciu drucianego wieszaka przepoczwarzonego w hiperchwytak. Podkablowałem oraz podłączyłem do prądu zestaw 90 LEDów, z braku płotu skacząc z krzesła. W niewyjaśniony i tajemniczy sposób nie przybiłem sobie ręki do drewna podczas montowana listw maskujących.

Efekt mniej więcej taki: http://blip.pl/s/6471977

(udało się też posprzątać, ale przenosiny reszty książek i filmów jutro).

22 stycznia 2009

zostałem konsultantem PHP

W 5 minut.

Tyle czasu upłynęło pomiędzy nieprzytomnym pytaniem klienta zgłębiającego tajniki wysyłania payloadu XML po http przy użyciu PHP, a moim udzieleniem odpowiedzi.

W ciągu tych 5 minut, poczułem narastającą falę uderzeniową, usłyszałem Głos Pana, zobaczyłem lepsze jutro, ugasiłem ognie świętej wojny, wróciłem do rajskiej krainy ułudy... Oraz wpisałem w google'a dwa czy trzy wyrazy, wybrałem losowy wynik z pierwszej strony, skopiowałem, wysłałem, zaczekałem 30 sekund na pytanie które po prostu MUSIAŁO przyjść, odpowiedziałem na nie zgodnie z przyjętym wcześniej planem, ale jednak bez zakładanej uszczypliwości.

Done. Consultantina de google.

21 stycznia 2009

polonia maior rex - czyli wentyl pracowy

Z uwagi na związek sytuacji z prawdziwymi wydarzeniami, posłużę się parabolą. I szmoncesem.

Otóż w przedwojennym małym miasteczku ma dojść do zaślubin pomiędzy młodymi wyznania mojżeszowego. Negocjacje trwają, rodziny oblubieńców wychodzą z kolejnymi kontrpropozycjami, młodzi uśmiechają się do siebie rzewnie i patrzą na się słodko, a sytuacja jest rozwojowa. Ciągnie się to tygodniami.

Wskutek impasu w negocjacjach, rodzice Pana Młodego proponują, by tytułem końcowego uzgodnienia przedmiotu negocjacji oblubieniec mógł był obejrzeć oblubienicę w stroju Ewy, aka jak ją Pan Bóg stworzył. Po chwili konsternacji, rozwianej wszakże obietnicą godnego zamążpójścia i długoletniego szczęśliwego pożycia, rodzice Panny Młodej decydują się na przychylenie do żądań. W towarzystwie matki Panna Młoda wychodzi do pokoju obok, gdzie po chwili podąża również rozemocjonowany Pan Młody prowadzony przez ojca.

Mijają długie minuty, które jednak są niczym w porównaniu do miesięcy wyczekiwania młodych na efekt negocjacji.

Po godzinie Pan Młody wychodzi z pokoju wraz z ojcem. Na pytające spojrzenia wszystkich obecnych osób, oblubieniec odpowiada:

- No, eee, NOS MI SIĘ NIE PODOBA.


18 stycznia 2009

3 a.m.

Bezwzględnie o tej porze Bubu miewa koszmary, głośno rozmawia (ostatnio z Małym Głodem) tudzież się rozkopuje. Dziś - krzyczał, chyba coś o misiu, czyli że wyprawa do teatru wywarła na nim pewnie wrażenie.

Wczoraj o tej porze dowiadywałem się o sobie różnych rzeczy. Z gazet. Poważnych gazet. Nie żebym gdzieś zagościł na łamach, i nie czytam horoskopów. Po prostu zrzutowałem na siebie parę rzeczy które wyczytałem, i nie byłem zadowolony z rezultatów. Dzisiaj, na skutek różnych okoliczności, moje postrzeganie wczorajszej lektury trochę się zmieniło. A może też i nie tylko ja zwróciłem uwagę na jeden czy drugi artykuł. Potwory śpią, ale przy śpiących potworach chodzi się na palcach.

Dzisiaj również, o tej dziwnej 3 a.m., za sprawą odkopanego z cache google'a wpisu, przypomniałem sobie że trzeba cenić i cieszyć się. Byle nie za głośno. Dwoje ludzi, których prawie nie znam -choć może trochę i znam, i u których nigdy bym takiego przeżycia nie podejrzewał, podzielili się swoim doświadczeniem straty w sposób absolutnie porażający i nie dający mi teraz spokoju.

Młoda właśnie kończy swój pierwszy dziś posiłek, a młody chyba znowu się rozkopał. 

Zimno mi, idę go przykryć.

16 stycznia 2009

półsukcesy

arrrrgh... teoretycznie miało mi nie zależeć i ewentualne jedno czy dwa zlecenia więcej miały nic nie zmienić. Plan jednak był taki, że jedno, góra dwa wypali, nieważne że nie ogarniamy teraz kuwety w której brodzimy z wdziękiem od dłuższej chwili. Nonszalancji jednak mistrzem nie jestem i trudno mi olać fakt że nie wypaliło tak jak miało. I nie żebym się przejął targetami, których jeszcze nie widziałem, i które mam wrażenie w tym roku będą zupełnie fantasmagorią...

Chyba trzeba znowu pozaciskać zęby, i pozarywać nocki. Jeśli nie zrobisz czegoś sam...

W każdym razie w ramach treningu nocek nie dobijam rzężących kwitów ani nie grzebię po popapranych serwerach (ach gdzież dyskretny urok jedynie słusznego serwera aplikacji M$...). Jest 3:36, oglądam film za filmem, gardło trzeszczy, a jutro będę nieprzytomny.

13 stycznia 2009

0x22

Tak właśnie się stało - 0x22 lata za mną.

Nie chce mi się patrzeć co przede mną. Nie spodziewam się niczego. Nie mam planów. Nie robię zapasów na zimę i nie prasuję koszul.

0x23 nie wydaje mi się wcale bardziej odległe niż 0xff. Ani wcale mniej abstrakcyjne w kategoriach długości życia.

11 stycznia 2009

motor

W piątek do korpo zajrzał L. po dłuższej nieobecności. Nieobecność była spowodowana tym.

Nie będę się rozpisywał, co się wydarzyło, bo to w skrócie widać na zdjęciach. L. czuje się już chyba lepiej, chodzi sam (choć na krok nie odstępuje go żona - w obawie przed blackoutem, który się może zdarzyć w każdej chwili), ma jakieś zabiegi fizykoterapeutyczne, psychologa, neurologa... 

Wraca. Wraca z długiej podróży. Na zwolnionych obrotach, wycofany, niepewny nawet słów których powinien użyć. Przedziwna mieszanka ulgi i niepokoju, gdy się na niego patrzy i z nim gada.

Dwa miesiące temu zazdrościłem  - luzu, przebojowości, układu. Bardzo dziwnie dziś się z tym czuję.

W sobotę rano otworzyłem oczy i spojrzałem na parę rzeczy z większej odległości. Może nie z takiej, z jakiej dziś patrzy na nie L., ale wystarczająco dużej, by zobaczyć, ile ich jest. No i wystarczająco małej, by sie nimi bardziej cieszyć.

4 stycznia 2009

granice możliwości

Dzisiaj trochę o granicach możliwości. Lub też, jak kto woli, o przekraczaniu tzw. ludzkiego pojęcia (btw. zawsze do łez wzrusza mnie F.U.B.A.R. z szeregowca Ryana oraz jego mistrzowskie tłumaczenie Po.Po.Lu.Po - pojebane ponad ludzkie pojęcie :)).

Pierwsze z zaskoczeń jakie dziś mnie spotkało, dotyczyło ilości wchłoniętego rumu z kolą (tak, tak, świętujemy 50 aniversario de Cuba Libre), a zwłaszcza jego wpływu na zdolność do zejścia / zjazdu. U mnie niestety zerową. Wchłaniałem wczorajszego wieczora w celu szybkiego przerwania sztywnego łącza ze świadomością, i niestety skutek był przeciwny do zamierzonego. Miast udać się w objęcia snu (czy była żeńska odpowiedniczka Morfeusza? he, Morfina?),  wkręcałem się colą nie całkiem zero na coraz wyższe obroty, na skutek czego zszedłem z fizycznego zmęczenia dopiero o 4 rano, zamiast planowanej 23:30. Mimo późnej pory oraz niewątpliwego przebywania pod przemożnym wpływem, nie byłem w stanie się zasuspendować. Następnym razem tylko rum, bez coli.

Drugie zaskoczenie dotyczyło względnie dobrego samopoczucia w tzw. nazajutrz - powstanie o 7:30 razem z młodzieżą starszą, dotrzymywanie jej tempa w śnieżnej rzezi na podwórku, rodzinne życie nie przerwane żadną poważniejszą dyskusją, wreszcie ekspresowe odnalezienie i odkopanie samochodu w wielkiej zaspie pod blokiem - wszystko to nie wywarło na mnie większego wrażenia. Aż do piętnastej, kiedy system upadł pod naporem obniżającego się ciśnienia.

Trzecie zdziwienie przyszło z rąk Bubu, który to - podczas niewinnej sesji Jawbreaker'a na nawigacyjnym pockecie HP - zapragnął był wyjąć kartę pamięci SD, a następnie czyn ten niecny szybko zatrzeć poprzez ponowne jej włożenie. Odwrotnie. Prawie do końca. Co zaskutkowało oczywistym uszkodzeniem slotu i niechęcią kart do pozostawania w nim na dłużej.

Czwarte wreszcie zdziwienie wyniknęło z tego, że mimo usilnych prób rozniesienia pocketpc na części, udało mi się poskładać zapadkę w slocie SD oraz uruchomić ponownie urządzenie. Era grzebania w pececie najwyraźniej dobiegła końca, za rok pewnie zostanę neurochirurgiem.