W zeszłym tygodniu jakoś nam zeszło i się nie udało... ale wczoraj zwarty i gotowy przystąpiłem do proukcji buły drożdżowej (breadzilla max), oraz lasagne bolognese (nie robiłem ze cztery lata). Nie będę ściemniał, że sam zaszlachtowałem wołu, zerwałem z krzaka pomidory, nazbierałem bazylii i rozwałkowałem płaty domowego makaronu, beszamel też jakby nieco wspomagałem produkcją przemysłową - ale wyszło że można gościom. Z czego oczywiście bardzo się ucieszyłem, również dzisiaj, dorzynając resztę blachy lazanii w ramach niedzielnego obiadu przeglądowego.
Przy okazji, dementuję jakoby gotowe płaty lazanii wymagały podgotowania - należy je po prostup odczas układania całości w blasze zalewać obficie dobrze ciepłym beszamelem. Oraz, litr beszamelu na blachę ledwo ledwo. Oraz wreszcie, jest bardzo cienka czerwona linia pomiędzy lazanią miękką i dopieczoną, a chrupiącą - tym razem zatrzymałem się minimalnie za kreską :)
Dodatkowo, w ramach italian job wyciągnąłem z szafki przywiezione rok temu z Włoch prosecco - i muszę przyznać że te akurat włoskie bąbelki dostarczyły wyjątkowo udanych wrażeń. Popołudnie z lazanią, chianti, prosecco oraz wyczekiwanym newsem od Ostiego i Julki (na temat, który do tej pory poruszali wyłącznie w żartach na temat długości życia babci Ostiego) postanowiłem jednak zamknąć dla równowagi czymś naprawdę niezdrowym...
"Planet Terror" dopełnił wieczoru. Filmy klasy B w porównaniu z tym czymś to oskarowe produkcje i wyżyny kina niezależnego jednocześnie :) ale całość scenograficznie i charakteryzacyjnie utrzymana w klimacie pomidorów, bolognese, sosu beszamelowego oraz bąbli z przypieczonego sera. Italian job.
PS.
Przy okazji można gościom - Marcin Jagodziński produkuje się ostatnio wyłącznie tutaj http://moznagosciom.wordpress.com (zarzuciwszy swoje Netto :|). I wygląda to trochę tak, jakby głównie tym się zajmował - co oczywiście skłoniło mnie do niezbyt optymistycznej refleksji na temat moich zasobów prawdziwie wolnego czasu.
Oraz ogólnego zarządzania worklife balance...